06 lipca 2007

ISKCON



Czyli International Society of Krishna Consciousness. Ciekawe ile błędów zrobiłem w nazwie.

Świątynia Krishnowców (wiecie, tych z plakatów na słupach, podręczników do psychologii społecznej i Przystanku Woodstock) zdecydowanie zasługuje na określenie "impressive".

Wchodząc staje się w kolejce w której każdy ma zrobić 108 kroków i co krok powtórzyć "Hare Krishna, Hare Krishna, Krishna, Krishna, Hare Hare, Hare Rama, Hare Rama, Hare Rama, Hare Hare".

Wróć. Przed wejściem do światyni trzeba wejść na teren. Jak wjeżdża się samochodem (eviva corporate world) to pod samochód leci lusterko co by sprawdzić czy bomby nie ma, a sympatyczny ciemnoskóry pan sprawdza bagażnik. Potem 2 razy bramka na metal, oddanie aparatów fotograficznych (i noży, granatów i bomb atomowych) i możemy zacząć dbać o rozwój duchowy.

Jak już powiemy 108 razy mantrę (głośno, żeby było słychać) to dostajemy na drogę 3 cukierki i możemy iść dalej. Jakbyście czuli się jak ktoś kto wam kazał 108 razy pomantrować dał wam potem coś do łyknięcia? Ja się przez chwilę zawahałem... ale w sumie, nigdy nie wierzyłem w te historyjkach o narkotykach rozdawanych za darmo.

No a potem... potem witamy w mixie bazyliki św. Piotra i Złotych Tarasów.
Marmurki jakie są normą w warszawskich centrach handlowych plus freski z hinduskimi świętymi, które chyba całkiem nieźle by się czuły w Licheniu. I do tego wszędzie rożne sposoby pozbycia się nadmiaru gotówki. Książki o Krishnie dla intelektualistów, słodycze dla łakomczuchów, napoje dla spragnionych i ofiara na obiadki dla biednych dzieci dla współczujących. Poza tym trójwymiarowe kino i parę innych atrakcji.

Wszystko w wieeeeeelkiej świątyni na wzgórzu, podświetlonej tak, że w Wawie rzucałaby się w oczy, a tutaj żaden inny budynek nie ma co się porównywać. Powierzchnia handlo... świątynna nieporównywalna z jakimkolwiek miejscowym mallem.

Nie wiem czy ten ich założyciel był naprawdę świętym, ale z całą pewnością nadawałby się na patrona marketingu.

Tak BTW była to jedyna miejscowa świątynia w której nie zostawiłem ani grosza. Chyba wciąż pamiętam Przystanek Woodstock 1998 }:->

Brak komentarzy: