20 czerwca 2007

Bangalore oswajanie


Dziś minął właśnie (wszak jest u mnie 23:50) 8 dzień w Bangalore.

Wyszedłem z pracy wcześniej, bo po przepisowych 9 godzinach, w domu, WRÓĆ!, w hotelu pracowałem króciutko, bo ledwie półtorej godzinki no i zgodnie z planem udało mi się wyjść na miasto.

I już po pierwszych krokach złapałem pewną zmianę. Nie, to nie kwestia monsunu który się zaczął i sprowadził deszcze, które wbrew pozorom poprawiły klimat.

Poczułem to najpierw w swoim kroku. Szedłem i wiedziałem gdzie idę. To już nie był powolny krok turysty, który stara się chłonąc wszystko dookoła bo wydaje mu się (całkiem słusznie) że to jedyna okazja. To już był krok który służy dotarciu gdzieś a nie przemieszczaniu się bez celu.

Rozejrzałem się dookoła i zrozumiałem, że to miejsce przestało być obce. Może jeszcze nie stało się swojskie, przestałem czuć zdziwienie z każdym krokiem zrobionym tutaj. W jakimś stopniu centrum Bangalore stało się oswojone. Ciekawe czy jeśli przeprowadzę się do Trewiru to też zajmie mi to tylko 8 dni?

Potem trafiłem znów do metalowej knajpy z kelnerami. Widok kelnera który dolewa piwa długowłosemu hinduskiemu metalowi mimo wszystko jeszcze mnie nieźle rozbawił. Tutaj to taki zwyczaj że jak kelner widzi że talerz albo kufel nie pełny a obok jedzenie, albo dzbanek piwa to podchodzi i dokłada. Zapewne kolejny ślad angielskiej dominacji.

Ale mimo iż to widok normalny, to jak zobaczyłem kelnera w uniformie który ze służbowym uśmiechem dolewa browarka kolesiom w t-shirtach Panthery i Gorghorotha nie powstrzymywałem się od śmiechu. Na szczęście w tym kraju koleś o innym kolorze skóry znienacka wybuchający śmiechem nie jest uznawany za dobry powód spuszczenia komuś wpierdolu.

Nie da się ukryć. Czymś te Indie się różnią od Polski.

Brak komentarzy: